This site uses cookies to provide web functionality and performance measurement.   Got it

Closeright
Share
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz
Zuza stankiewicz

Zuza Stankiewicz

  • Measurements
  • Portfolio
Zuza stankiewicz

W naszym dzisiejszym Sunday Sound Club - Mac Miller „Balloonerism” (2025) Świeżo wydany, drugi pośmiertny album Maca Millera to materiał z 2014 roku, który artysta odłożył na półkę przed premierą swojego pierwszego wydawnictwa pod skrzydłami dużej wytwórni - „GO:OD AM” (2015). Jest to mniej więcej ten sam okres, w którym powstał mixtape „Faces” (mój osobiście ulubiony materiał Maca). Dzięki „Balloonerism” dostajemy kawałki tego naturalnie melodyjnego, wciąż nieuładzonego rapera, materiał, który w gruncie rzeczy nagrał trochę „dla siebie”. Skutek jest taki, że nie ma w tym albumie nic pretensjonalnie ckliwego, czego moglibyśmy się obawiać przy pośmiertnych wydawnictwach artystów, którzy odeszli zbyt młodo. Na płycie oprócz wokalu Maca znajdziemy również feat z SZA (wspaniały…) czy z horrorcorowym alter ego Maca - Delusional Thomas. Produkcje muzyczne zbudowane głównie wokół basu, perkusji i klawiszy zostały delikatnie odświeżone przez takich artystów jak np. Thundercat. Wpadłam gdzieś na opinie, że to „projekt kompletny, który pokazuje umiejętność rapera do tworzenia muzyki, przy której czujemy się dobrze, z emocji, które niekoniecznie są przyjemne” i te słowa najpełniej oddają moje odczucia związane z „Balloonerism”. Wiemy że to wszystko trochę smutne, ale i tak we vibe, bo same kompozycje nie pozwalają nam się zdołować, nawet jeśli delikatnie chylą się w ciemniejszą stronę 🤷🏻‍♀️ Dzięki @warnermusicpoland za wspaniały prezent 😌 #sundaysoundclub #zazstankievitzvinyl #winyle #vinylcommunity #musicgeek #macmiller #balloonerism #warnermusic #prezent

Zuza stankiewicz

• Historia o staniu na stopach • Nawet kiedy jeszcze nie wiedziałam jak ważny jest w jodze świadomy kontakt z podłożem, to wiedziałam, że moją ulubioną pozycją jest Tadasana. Zdawałam sobie też sprawę, że to dosyć nietypowa preferencja u początkującej osoby. Tyle super funky rzeczy w tej jodze, a ja lubię sobie postać. Ale tak serio, jak często możemy po prostu postać? Parę miesięcy temu, moja miłość do stania podświadomie zaprowadziła mnie na qigong, gdzie, ku mej uciesze (i zgubie) przez większość 1,5h zajęć uczymy się stać. No i tu okazało się, że jako gatunek ludzki, zapomnieliśmy jak stać bez napięć, ja nie jestem wyjątkiem. Przez pierwsze tygodnie mojej przygody z qigongiem, 15 minut w bezruchu w podstawowej stojącej pozycji (Wuji - różni się od jogowej Tadasany) sprawiało, że robiło mi się słabo i musiałam czasem przerywać by położyć się na podłodze (to ciekawe kiedy wyobrazimy sobie, że dla pobocznego obserwatora po prostu stałam na lekko ugiętych nogach). Jednak nie zniechęciło mnie to, bo naprawdę dosadnie poczułam jak istotne jest żeby stać, stać stabilnie i świadomie, że to z tego miejsca zaczyna się wzrost. Dzisiejsza rzeczywistość, bycie w ciągłym biegu, sprawiły, że próbujemy stanąć na głowie, żeby tylko sobie poradzić, zamiast stać na ziemi i żyć w pełni. Nasza świadomość w większości skierowana jest w obszar ciągłego rozumowania, niż w kierunku naszych stóp. A jak niby sprawnie i lekko poruszać się przez życie (czy nawet biec!) kiedy nie mamy żadnego kontaktu z tym co nas niesie? W takim wypadku ten bieg to stres. Gdy zyskamy świadomość ciała i pozbędziemy się nawykowych napięć możemy jednocześnie poruszać się szybko i zostawać w spokoju. To głęboka i często mozolna praca, która u każdego będzie wyglądała trochę inaczej. To proces, w którym ja sama wciąż pozostaję. Im głębiej stoisz w ziemi, tym wyżej możesz sięgać. Im stabilniej stoisz na stopach, tym większy spokój w głowie. Im częściej zwracasz się do swojego wnętrza, tym bardziej obecny możesz być na zewnątrz. #zazstankievitzyoga #jogawarszawa #yogateacher #yogareel #tadasana #stanie #feelingoverthinking

Zuza stankiewicz

Tej niedzieli w Sunday Sound Club, moja kolejna top płyta - Laura Misch “Sample the Sky” (2023) Mam wrażenie, że poprzedni rok był dla mnie w dużej mierze o kobietach w muzyce, a ta kobieta… omg... teksty, muzyka, wrażliwość, to jak na koncercie okazała się być super ciepłą i zabawną osobą, jej niesamowite połączenie z ziemią, z naturą, szczerość i autentyczność. Nie wiem ile razy słuchałam tego albumu w moim ulubionym środowisku do zatapiania się w muzyce, czyli wysoko w chmurach, w samolocie. Nie wiem ile razy się wtedy popłakałam patrząc za okno kiedy Laura śpiewała mi do ucha “There’s no competition here. Survival of the nurtured”. Pamiętam za to, że gdy pierwszy raz odsłuchiwałam tę płytę w całości, w domu, chodziłam w kółko z otwartą w oszołomieniu buzią, trzymając się za głowę i wytrzeszczając co chwila oczy bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego istnieje. Macie pełne prawo by teraz uznać, że przesadzam, ale tak było, takie jest moje doświadczenie. “Sample the Sky” to pierwszy długogrający album Laury. Jej wcześniejsze EPki składały się głównie z nagrań z jej sypialni, do tej płyty nagrywała w dużej mierze na zewnątrz, w naturze, by rzeczywiście “zsamplować niebo” (może dlatego tak dobrze słucha się tego w samolocie). Dzięki temu muzyka zyskała, w jakiś sposób magiczny, element przestrzeni, swobody, łagodności. Ten album płynie i oddycha także w momentach między wdechami i wydechami Laury. Kiedy myślę o “Sample the Sky” mam przed oczami obraz drzewa. Imponującego swoim ogromem i pięknem, ale w żaden sposób nieprzytłaczającego. Drzewa, które najpierw musiało bardzo głęboko zapuścić korzenie, by teraz niemalże sięgać nieba. Piękno, przestrzeń, harmonia. #sundaysoundclub #zazstankievitzvinyl #winyle #vinylcommunity #musicgeek #lauramisch #samplethesky